Dopiero w tym miejscu poznaliśmy prawdziwe znaczenie "czarnej dupy". Zimno, padał deszcz, nie mieliśmy możliwości poproszenia o wrzątek, byliśmy cholernie głodni a najgorsze jest to, że było baaaardzo mało aut, jak już ktoś jechał to udawał, że nas nie widzi. No po prostu bomba! W pobliżu był parking, ale jak się dowiedzieliśmy do Włocha, który czekał tam na swojego syna, który miał niedługo przyjechać, na tym parkingu stoją tylko mieszkańcy Verony. Super. No nic, nie poddajemy się i dalej łapiemy. Po paru dłuższym czasie zaczął się pierwszy kryzys na trasie: "Nie dojedziemy!", "Jesteśmy w dupie!" itd.... W końcu wpadliśmy na genialny pomysł, żeby spytać się tego gościa na parkingu, czy może nas podwieźć na najbliższą stację na autostradzie. Podchodzę do faceta, tłumaczę mu naszą sytuację, a ten oznajmia, że jego syn ma opóźnienie i chciał nam właśnie zaproponować podwóz na stację, ale nie wiedział, czy będzie to dla nas dobre. No pewnie żeby było dobre! Tak więc pojechaliśmy z jakimś ważnym dyrektorem spółki papierniczej, która działa także w Polsce. Jesteśmy uratowani!
Wysiadamy na stacji benzynowej. Tam zagadaliśmy się z Hindusem, pracownikiem stacji, który przyjechał parę lat temu do Włoch na stypendium naukowe. Zrezygnował z nauki, ale jednak pozostał we Włoszech. Wywiązała się całkiem ciekawa dyskusja na temat Indii, obyczajów i przyszłości tego kraju. Zjedliśmy ciepłą zupkę, napiliśmy się herbatki, a znajomy Hindus jeszcze specjalnie dla nas kupił 2 rogaliki ;D
Byliśmy już tak zmęczeni, że nie chciało nam się dalej czekać na stopa, więc rozbiliśmy namiot około 4-5 w nocy i udaliśmy się na krótki odpoczynek.
Gdy wstaliśmy od razu zaczęliśmy łapać stopa pokazując magiczną karteczkę, a już około 9 udało nam się znaleźć transport pod Modenę.