No to szukamy naszego hostelu, który znajdował się na ulicy via Porta Rossa. Dostaliśmy jakąś mapkę i znaleźliśmy w końcu tę ulicę. I tutaj małe zaskoczenie, bo nigdzie tego hostelu nie umieliśmy znaleźć:| przeszliśmy całą ulicę dwa razy i nigdzie nie zauważyliśmy żadnego afiszu z nazwą "Alekin". W końcu pytamy się kogoś i jakimś cudem dowiadujemy się, że to też backpackerzy i idą do tego hostelu. Hostel skitrał się w takiej niepozornej bramie i był bez żadnych oznaczeń - normalnie bomba marketingowa. Wchodzimy do środka i dowiadujemy, że w tym hostelu nie ma już miejsca, ale matka właściciela bardzo chętnie ugości nas w swoim hostelu. Poszliśmy jakiś kilometr i z małymi problemami znaleźliśmy nasz hostel. Zgarnęli od nas 11.25€ od łebka, szybki prysznic, facebook, krótka drzemka i ruszamy naszą czwórką w miasto! Gdy wychodziliśmy był już wieczór. Właścicielka hostelu bardzo się o nas martwiła, mówiła nam żebyśmy się nie upili pijąc 4 czy 5 piw (buahaha...) i na mapie zaznaczyła nam jak to stwierdziliśmy "forbidden districts", czyli miejsca, w których nie powinniśmy się znajdować, bo tam piją, palą itd... ;D Wchodzimy na Piazza Duomo, gdzie stoi ogroooomna bazylika. Przy wejściu na plac zaczepia nas dziewczyna, która rozdawała ulotki jakiegoś pubu. Zagadaliśmy chwilę z nią (i tutaj szok - mówiła perfect po angielsku!) i po pewnym czasie stwierdziła, że pójdzie z nami, żeby nam pokazać gdzie można się bawić w plenerze;) Dziewczyna miała na imię Rossa i wspólnie stwierdziliśmy, że baaaardzo rzadko spotyka się dziewczynę tak easy-going i open-minded jak ona. Zaprowadziła nas na plac pod jakiś kościół (btw "forbidden district"^^) i tam się pożegnaliśmy z Rossą. W czwórkę wysączyliśmy trochę włoskiego wina, które kupiliśmy po drodze (1.10€) i wiecie co? Ten włoski sikacz był lepszy od polskich win za 10 zł:P Po napełnieniu się odpowiednią ilością procentów poszliśmy do pierwszego hostelu, gdzie jak się dowiedzieliśmy trwa impreza:D W pokoju się nie mieściliśmy, więc imprezę przenieśliśmy na dwór pod jakieś zadaszenie. Był to jakiś rynek, gdzie w ciągu dnia włosi sprzedają ciuchy turystą. Impreza international, bo na tym ryneczku ktoś z Włochów jeszcze odprawiał urodziny i spotkaliśmy Hiszpanów z Erasmusa. Impreza tak się rozkręciła, że musieli interweniować Carabinieri, Policja i ichniejsza Straż Miejska. Na szczęście odbyło się bez żadnych strat personalnych w postaci aresztowań i strat finansowych w postaci mandatów. Wszyscy potulnie udaliśmy się do swoich hosteli na wypoczynek, przed kolejnym dniem we Florencji...